Podchodziłam do niego, jak pies do jeża. Wcześniej jadłam go dwa razy - jak mi się do przedwczoraj wydawało - pierwszy i ostatni. Jednak to prawda, że źle przyrządzone danie zostawia trwałe ślady w psychice na długo. Jeśli coś od razu, delikatnie mówiąc, nie rzuci mnie na kolana, zazwyczaj puszczam to w niepamięć, nie tracąc czasu na powtórki. No chyyyba, żeee... no dooobra... dajmy jeszcze jedną szansę temu futrzaku ;)
Bowiem tematem dzisiejszejpotrawki rozprawki jest królik. Słodkie, przytulne zwierzątko o delikatnym mięsku. Tak delikatnym, iż naprawdę niewiele potrzeba, by zabić jego smak na przykład zbyt dużą ilością czerwonego wina, kwaśnej żurawiny i ciężkiej śmietany, a w efekcie zrazić degustatorkę do siebie i całej swojej rodziny na jakieś 4 lata. Lub zupełnie na odwrót - można przyrządzić królika tak bezpłciowo, iż żaden dżender tu nie pomoże. We wszystkim wskazany jest umiar, efektem czego jest poniższy przepis.
Składniki:
Królika myjemy, osuszamy ręcznikiem papierowym i kroimy na 4 lub 6 części, w zależności od indywidualnych spustów, bądź planów obiadowych na jeden bądź więcej dni. Każdą część obsalamy i opieprzamy, znaczy to ostanie nie dosłownie, tylko za pomocą młynka. Oprószamy świeżo startą skórką cytrynową, układamy i przykrywamy folią w jakimś przytulnym naczyniu, następnie poddajemy krioterapii w lodówce na co najmniej kilka godzin, a najlepiej na całą noc. Jak będzie dłużej, nie szkodzi, nawet wręcz przeciwnie - tym lepiej.
No dobra. Nastaje nowy dzień a wraz z nim bierzemy brytfankę i lokujemy w niej królika. Dodajemy kilka gałązek rozmarynu, sok z cytryny i około szklanki wina. Na koniec obkładamy delikwenta cienkimi plasterkami masła. W wersji wypas może być to jakiś zgrabny i cienki w talii plasterek boczku. Pieczemy około 1,5 h w 180 stopniach. Pół godziny przed końcem pieczenia dorzucamy do aromatycznej kąpieli w brytfannie kilka pomidorków koktajlowych.
Zanim króliczyna dojdzie, obieramy bataty i kroimy w dowolnej wielkości frytki, które następnie mieszamy z odrobiną oleju, soli morskiej i tymianku. Wrzucamy je do piekarnika synchronicznie z pomidorkami, z tym że na osobnej blaszce i piętro wyżej lub niżej. Pół godziny później mamy zdrowe, niskokaloryczne i lekkostrawne danie, i o dziwo, smaczne. Nawet bardzo smaczne. Zwłaszcza z resztą wina, która nam pozostała.
Z pewnością wrócę do tego przepisu.
Bowiem tematem dzisiejszej
Składniki:
- 1 dorodny królik (mało mięsa, więc mikrego nie ma co brać)
- 1 butelka dorodnego białego wina
- kilka gałązek świeżego rozmarynu
- kilka pomidorków koktajlowych
- 1 cytryna
- masło
- sól morska
- pieprz
- 2-3 bataty
- tymianek
Królika myjemy, osuszamy ręcznikiem papierowym i kroimy na 4 lub 6 części, w zależności od indywidualnych spustów, bądź planów obiadowych na jeden bądź więcej dni. Każdą część obsalamy i opieprzamy, znaczy to ostanie nie dosłownie, tylko za pomocą młynka. Oprószamy świeżo startą skórką cytrynową, układamy i przykrywamy folią w jakimś przytulnym naczyniu, następnie poddajemy krioterapii w lodówce na co najmniej kilka godzin, a najlepiej na całą noc. Jak będzie dłużej, nie szkodzi, nawet wręcz przeciwnie - tym lepiej.
No dobra. Nastaje nowy dzień a wraz z nim bierzemy brytfankę i lokujemy w niej królika. Dodajemy kilka gałązek rozmarynu, sok z cytryny i około szklanki wina. Na koniec obkładamy delikwenta cienkimi plasterkami masła. W wersji wypas może być to jakiś zgrabny i cienki w talii plasterek boczku. Pieczemy około 1,5 h w 180 stopniach. Pół godziny przed końcem pieczenia dorzucamy do aromatycznej kąpieli w brytfannie kilka pomidorków koktajlowych.
Zanim króliczyna dojdzie, obieramy bataty i kroimy w dowolnej wielkości frytki, które następnie mieszamy z odrobiną oleju, soli morskiej i tymianku. Wrzucamy je do piekarnika synchronicznie z pomidorkami, z tym że na osobnej blaszce i piętro wyżej lub niżej. Pół godziny później mamy zdrowe, niskokaloryczne i lekkostrawne danie, i o dziwo, smaczne. Nawet bardzo smaczne. Zwłaszcza z resztą wina, która nam pozostała.
Z pewnością wrócę do tego przepisu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz