słony, słodki, kwaśny, gorzki - standard
umami - gratis
tłusty - nowość

siódmy - poczujesz, gdy przymkniesz oczy

wtorek, 26 czerwca 2012

Kokosowe kremy rosną wokół mnie

w kokosowych kremach jak warzywo tkwię... (chyba coś pokićkałam)

Właściwie to kremy marchewkowo-kokosowe :) Do tego - zupy kremy, czyli dania pierwsze, po zjedzeniu których najlepiej zrobić godzinną przerwę, zanim zabierzemy się do konsumpcji następnych. Dlaczego tak się dzieje? 
Po pierwsze, są one gęste i mają dużo błonnika, który daje nam to boskie uczucie sytości, i ogólnie działa bardzo wporzo na nasze ciałka.
Po drugie, zupy te zazwyczaj są okraszone jakimiś grzanusiami, groszkami ptysiowymi lub innymi fiubździuniami, które skutecznie dopełniają dzieła zniszczenia wolnej przestrzeni w naszych żołądkach.
Po trzecie są tak pyszne, że nie sposób zakończyć na jednej miseczce, nawet jeśli miseczka ma rozmiar DD lub większy. A już krem marchewkowo-kokosowy jest naprawdę wybitny, jeśli chodzi o doznania smakowe - przynajmniej ten poniższy, no naprawdę, mówię Wam! ;)






środa, 13 czerwca 2012

Co się odwlecze, to się upiecze

Czasem przychodzi taki dzień, że niezapowiedziani goście zapowiedzą się odpowiednio wcześniej. No cóż, pech - bywa. Ewentualnie nadciągnie jakieś mniej lub bardziej formalne święto, obchodzone nieszczęśliwie w domu. Jeśli nieopatrznie podczas ubiegłorocznych uroczystości zaprosiło się ciocię Halinkę i wujka Zenka z rewizytą, nie ma co histeryzować i udawać, że nieprawda. Na nic płacze, na nic jęki, trzeba przeżyć te parę godzin udręki ;) Aby umniejszyć nasze cierpienia związane z ąę-ceregielami, idealnie  wpasuje się nam w sytuację sernik szwarcwaldzki. Nam się upiecze, ciotunia na bank będzie zachwycona, wujek pewnie też nie będzie miał nic do gadania w tej kwestii, oprócz radosnego pomrukiwania. Wszyscy będą syci, a owce całe. Tylko sernik może zniknąć;)


























wtorek, 5 czerwca 2012

Grrrrrrr

Jakiś czas temu byłam na imprezie sushikręceniowej. Aportem w majątek przyjęcia wniosłam butelkę chińskiego wina. Niestety, był to błąd. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka chińska wina. Już wiem, że do końca życia żadna siłka nie będzie w stanie zmusić mnie do ponownego spojrzenia w stronę tego wynalazku, no chyba, że dostanę od kogoś skrzynkę w prezencie, to będę musiała. (Jakoś się później pozbędę - zrobię aukcję czy coś). W innym przypadku - za Chiny. Drugi dzień po degustacji wytworu małych żółtych rączek po prostu nie istnieje. Spokojnie doba ta może być wykreślona na długo przed planowanym spotkaniem. Kara za chwile uniesienia kielichów jest bowiem potężna. Przepotężna :D

Jednak, kiedy żołądek i/lub reszta współmieszkaczy domaga się swoich praw, nie ma przebacz. Ból istnienia bólem istnienia, ale walczyć trza. Daniem wymagającym (straszne słowo w dzień po) absolutnego minimum zaangażowania (dajmy sobie choć cień nadziei) może być wtedy zupa-krem z zielonego groszku.


piątek, 1 czerwca 2012

Ja papryczę!

Wieczorem pytam się jakiegoś dziecka, które pałęta mi się po domu:
- Skarbeńku, co zjemy jutro na obiad?
- Pulpety w sosie!
Myślę sobie - oka, dawno nie było pulpetów, mam zmieloną łopatkę w zamrażalniku, nie swoją ofkors - może być.
- A w jakim sosie, kotku?
- Nie wiem.
Z racji, że na pierwsze będzie jeszcze wczorajszy czyli dzisiejszy krem z pomidorów, pomidorowy odpada z punktu.
- Koperkowy może być?
- Nie.
- A może czosnkowy?
- Nie wiem.
No to czad. Nic to, myślę sobie, że do jutra coś wymyślę. No i wymyśliłam - faszerowaną paprykę:P